Nie minęła nawet chwila gdy nad brzegiem pojawiła się urodziwa kotka o złotych oczach i ślicznym złotym naszyjniku z ametystowym kamieniem. Pojawiała się za każdym razem gdy od naszego pierwszego spotkania z nią znajdywaliśmy się nad Nilem. Razem z braciszkiem nazwaliśmy kotkę imieniem naszej wyśnionej krainy wolności – Ferila. Kotka przybyła w chwili gdy jako dziewczynka pragnąc uwolnić się od tyrani ojca próbowałam skoczyć do Nilu, by tam w miarę możliwości móc skonać. Jared dopadł mnie chwilę po jej przybyciu i oboje wiedzieliśmy, iż to znak nadesłany nam przez przyszłość, która pragnie byśmy zajęli się tym darem o czterech łapach, figlarnych oczach i długim ogonie. Jej sierść była miękka niczym aksamit i czarna jak najczystsza gwiaździsta noc. W zamian za chwilę uwagi Ferila pozwalała się pieścić ile nasze dusze tego zapragnęły. Była dla nas jedyną rzeczywistą przyjemnością jaką mogli dać nam Ci Wyżsi.
Jared niespokojnie się poruszył i już wiedziałam, że coś jest nie tak. Wiatr począł mocniej wiać zza horyzontu. Księżyc zasnuły dzikie cienie. Nil wezbrał na swej sile i poruszał się z niepokojącym wrażeniem rychłej śmierci i rzezi. Tak jakby ostrzegał przed tym co miało nas spotkać. Nie była to jeszcze zagłada kontynentu afrykańskiego, ale była to zguba Jareda i pozostałej części rodziny. Nie miałam pojęcia, że dla mnie będzie to oznaczać całkiem nowe „życie”.
- Jared co jest?- spytałam
- Nie mam pojęcia, ale w powietrzu unosi się nie przyjemny swąd, który przyprawia mnie o ciarki na plecach. Skądś go znam, ale... ale nie mam pojęcia skąd. - jego wzrok padł na nagle wzburzoną czymś taflę Nilu – Marion zabierz Ferile i uciekaj do domu...
- Nie zostawię cię braciszku... Nie ma mowy idę z tobą.
- Nie czas na sprzeczki. Rób co mówię! - jego głos z ciepłego i troskliwego zmienił się w szorstki, i stanowczy. Musiałam go usłuchać zawsze wiedział co dla mnie najlepsze, ale myśl, że mogłoby się coś jemu stać była nie do zniesienia. Wstałam znad brzegu, a Ferila wskoczyła mi na ręce i razem z niemymi łzami w oczach pobiegłyśmy w stronę domu.
Znikąd pojawiły się zjawy o obliczach gorszych od widoku samej Śmierci, ich spojrzenia były lodowate i mroziły krew w żyłach. Poruszały się z prędkością wiatru, albo i jeszcze szybciej. Sparaliżowana strachem stanęłam jak wryta w ziemię i spojrzałam w górę. Nie mogłam uwierzyć w to co ujrzałam na niebie. Ogniste kręgi, a na nich znak jaki nosiłam od dziecka w naszyjniku podarowanym przez nadwornych znachorów. Wąż połykający własny ogon o spojrzeniu dzikszym niż to, które widziałam niegdyś u ojca, gdy wpadł w szał. Nie miałam pojęcia, że był to znak zesłany przez Ramira, ale...
Nie zauważyłam kamienia, który wyrósł jakby spod ziemi i upadłam twarzą w piach. Ferila miauczała z bólu,a ja nie miałam siły się podnieść. Krew w mych żyłach zastygła a mięśnie przeszył skurcz. Jedna ze zjaw starała się mnie dopaść, lecz ni stąd ni zowąd jakaś czarna postać osłoniła mnie swym ciałem osłoniętym czymś co miało zastąpić coś w rodzaju płachty, a już po chwili błysnęło silne światło z jego otwartej dłoni i krzyki zjaw rozdarły ciszę nocy. Potem kolejne krzyki jakby już dalsze, a potem nic. Ciemność spowiła mój wzrok odbierając mi jasność umysłu. Słyszałam jedynie bicie swego serca i krzyki z pobliskiego domu. A potem nie było już nic widać ani słychać. Cisza i Ciemność rozpostarły się wszędzie zarazem będąc nigdzie. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa i osunęłam się z ramion jegomościa na ziemię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz